Archiwa tagu: film

Niby sci-fi, ale nie sci-fi

Wybierałem się na film Monsters (przetłumaczony na nasze jako „Strefa X”) z przeświadczeniem, że będzie to film o stworzeniach z kosmosu, ale zrobiony ze smakiem, bez ciągłego rozkawałkowywania biednych ludzi. W tej kwestii się nie zawiodłem. Cały film oglądało się przyjemnie, ale na koniec, po chwili zastanowienia, jednak dużo mi w filmie brakowało.

Dopiero po wyjściu z kina zauważyłem napisy na plakatach reklamujących ten film jako coś w stylu „romansu, ale są kosmici, więc nawet facetowi się spodoba”. Może gdybym zobaczył ten napis przed wejściem do sali bym miał nieco inne oczekiwania, ale tak się stało, że go nie zauważyłem, więc było jak było.

Film moim zdaniem ogląda się świetnie. Wspaniałe plenery, super klimat. Więc w czym problem? Ano problem z tym, że kosmici to jedynie tło. I to tło bardzo słabo wpływające na fabułę, która jest taka: przypadkowa para ludzi musi wydostać się ze „Strefy”, poddanemu kwarantannie sporemu wycinkowi Meksyku, gdzie rozbiła się sonda NASA, przywożąca na Ziemię obce formy życia. Strefa została przedstawiona bardzo ciekawie, tylko po obejrzeniu filmu pomyślałem sobie – a gdyby zamienić Meksyk na Zimbabwe, a kosmitów na dzikie słonie, czy cokolwiek by to zmieniło? Absolutnie nie! Tak samo bohaterowie by się przedzierali przez dżunglę, uciekali przed dzikimi stworami, i tak samo na koniec filmu by nie było wiadomo o co w sumie z tymi zwierzakami chodziło.

Film obejrzałem z przyjemnością. Na pewno przynajmniej raz go jeszcze obejrzę – dla plenerów, dla klimatu, ale definitywnie nie dla fabuły, która jest prosta jak drut, i wymęczona do granic możliwości. Niestety jest tak jak napisano na plakacie – romans z kosmitami w tle. Momentami film przypominał mi „Bliskie spotkania trzeciego stopnia” – tam też kosmitów prawie nie widać, ale „czuć” przez cały czas. Tylko że w „Bliskich spotkaniach” jednak głównie o tych kosmitów chodziło, a tutaj głównym problemem jest „kiedy on ją w końcu pocałuje”. Szkoda, bo wątek tych biednych kosmitów w ogóle nie został rozwinięty.

Repost z Filmastera.

Dylemat z filmem Watchmen

Gdy zaczęły się napisy kończące film Watchmen, myślałem sobie „fajny film” i liczyłem na emocjonującą wymianę opinii z współoglądaczami na temat najlepszych scen filmu. Popatrzyłem jednak na twarze reszty ekipy i okazało się, że tylko ja byłem tak pozytywnie nastawiony do filmu. W związku z tym zacząłem się zastanawiać – co było w tym filmie nie tak?

Może na początek zaznaczę, że mam do filmów podejście realistyczne. Jeśli idę do kina na głupią komedię to nie marudzę później, że było dużo żartów o puszczaniu bąków, a idąc na film akcji nie dziwię się, że główny bohater pokonał już trzydziestego karatekę mafii. Tak samo tutaj – wiedziałem, że jest to ekranizacja komiksu, a one rządzą się specyficznymi prawami.

Zacznę od tego co mi się podobało – bo nad tym nie musiałem się zastanawiać. Na pewno podobały mi się realia. W filmie świetnie odtworzono lata 80-te, i bardzo ciekawie wprowadzono do nich pewne zmiany, tworząc alternatywną historię: nie było afery Watergate, przez co Nixon nie został odsunięty od władzy i był wybrany na kolejną kadencję, USA w Wietnamie zwyciężyło, a zimna wojna zamiast wygasać – zaostrza się, co stanowi oś wydarzeń filmu. W klimat owego świata niesamowicie wprowadza sekwencja tytułowa – sceny z życia superbohaterów, wydarzenia historyczne, a także ich połączenia – absolutnie rozłożył mnie urywek pokazujący moment robienia jednego z najsłynniejszych zdjęć, zrobionego po kapitulacji Japonii na koniec drugiej wojny światowej, gdzie zamiast marynarza pielęgniarkę całuje superbohaterka.

Klimat filmu jest dodatkowo budowany przez muzykę. Utwory Hendrixa, Dylana czy Joplin świetnie podkreślają wydarzenia pokazywane na ekranie. Widać też, że twórcy filmu także dobierając piosenki celowali w te z okolic czasowych akcji, a także chcieli nawiązywać do dzieł kultury (np. Cwał Walkirii w scenach z Wietnamu).

Nie można też nie wspomnieć o efektach specjalnych, do których nie można się przyczepić. Oczywiście robią wrażenie, ale nie są nachalne. Ilustrują wydarzenia, ale nie są celem samym w sobie. Tutaj wielki plus.

Scenariusz… cóż, tu już trochę gorzej. Nie czytałem (jeszcze) komiksu, więc nie mogę stwierdzić w jakim stopniu odpowiada pierwowzorowi, czy jest lepszy czy gorszy. Sama historia jest (żadna niespodzianka) komiksowa i dosyć banalna, aczkolwiek zakończenie już takie nie jest. Aczkolwiek banalność osi wydarzeń dotarła do mnie dopiero po chwili przemyśleń – inne elementy filmu dobrze nadrabiają braki, a nawet więcej – sprawiają, że film wciąga. Ale o tych elementach zaraz.

Fabuła jest mocno nieliniowa. Akcja jest przerywana wspomnieniami, retrospekcjami czy przemyśleniami bohaterów. Sam fakt ich przedstawienia przypadł mi do gustu, bo zawsze ciekawią mnie losy bohaterów „przed” lub „po”, ale mocno spowalniają bieg wydarzeń.

Teraz o wspomnianych wcześniej „elementach”. O filmie było wiadomo wcześniej, że nie jest typowym filmem o superbohaterach. Tutaj herosi nie są cudami bez zmazy i skazy. Mają swoje problemy, swoją przeszłość (zazwyczaj trudną), i oglądając film często ma się wrażenie, że Strażnicy generują więcej problemów niż likwidują. Ale przez to są ciekawi. Postacie z różnymi odcieniami szarości potrafią zaskoczyć człowieka, w przeciwieństwie do Supermena, który zawsze wiadomo co zrobi.

Z minusów filmu – na pewno drażniły mnie niektóre sceny, ewidentnie niepasujące do reszty filmu. Moim zdaniem całkiem zbędne było zbyt dosłowne pokazywanie przysłowiowych „flaków”. W 99% filmu wystarczyło pokazać np. krew wypływającą spod drzwi, a w jednej czy dwóch scenach widać wszystko ze szczegółami – można było sobie to darować. Podobnie z „golizną” – sceny pozostawiały bardzo niewiele wyobraźni.

Zastanawiałem się co jeszcze mogło się moim znajomym nie podobać, ale podejrzewam że nie spodobała im się fabuła i to przyćmiło resztę filmu.

Konwencję komiksową można akceptować lub nie, ale tak jak wspomniałem na początku, idąc do kina na ekranizację komiksu można się spodziewać cudów techniki wyprzedzających swój czas, niepokonanych siłaczy, dziwnie wyglądających stworzeń i wypadków w czasie przeprowadzania eksperymentów, które to eksperymenty dają nadludzką moc. Jeśli ktoś tego „nie trawi”, to „Watchmen” raczej można sobie odpuścić. Ale jeśli się to choćby toleruje, to film można obejrzeć choćby dla przekonania się jaki alternatywny świat stworzyli scenarzyści.

(Tekst opublikowany w serwisie Filmaster na licencji CC-BY-2.5)