U Poczty Polskiej bez zmian

Kolejne awizo – paczka z Hong Kongu. Kupowanie od nich z wysyłką kurierską jest bez sensu – za drogo. Po grudniowych przejściach miałem nadzieję, że 40-60-osobowe kolejki to efekt świąteczny, który się już skończył. Niestety nie. Znowu na bileciku wyskoczyła radosna liczba osób oczekujących: 45; z moich obserwacji wynika, że to jakaś godzina czekania w kolejce. Temat jest nie do przeskoczenia – nie mogę zamówić kurierem do pracy, nie mam też jak odebrać, jak łaskawie odwiedza mnie listonosz (bo jak znaczna większość Polaków, jestem w tych godzinach w pracy). A godzina czasu jest dla mnie dużą stratą – czy to odjęta z godzin pracy, czy z odpoczynku.

Z czasów studenckich pamiętam, że osoba roznosząca ulotki zarabiała wtedy jakieś 8 zł za godzinę. Nie chce ktoś założyć interesu oferującego staczy w kolejce na poczcie? Dychę mogę zapłacić.

W kinie bywam dosyć regularnie Może nie jest…

W kinie bywam dosyć regularnie. Może nie jest to raz w tygodniu, ale też nie raz na rok. Wczoraj byłem po raz kolejny, i wyjście to skłoniło mnie do pewnej refleksji – nie na temat filmu (Czarny Łabędź jest super, tak na marginesie), ale na temat współobywateli w kinie.

Ostatnie dwa filmy, na których byłem (i po części trzecie wyjście – musical) miały dosyć specyficzną widownię – „Jak zostać królem” i „Czarny Łabędź” to nie są filmy dla masówki, w stylu „Chyba może jednak jutro na pewno” czy „Jak się pozbyć rozstępów” (pomimo że „Jak zostać królem” był w Polsce reklamowany jako film, który „rozbawi do łez”). Większość ludzi wchodzących do sali kinowej była w wieku konkretniejszym (>30), zapewne świadomych tego, na jaki film idą. Mi osobiście to się spodobało – że nie będzie gadania, popcornu i głupkowatego śmiechu. Oj jak się myliłem… Ale to tylko część problemów i ciekawych obserwacji.

Cokolwiek by mówić o szeroko określonej „młodzieży”, oni przynajmniej wiedzą jak wyłączyć/wyciszyć telefon (czy to robią to inna kwestia). Natomiast w kinie pani siedząca obok mnie przez pierwsze 5 minut filmu walczyła z komórką, która wydawała dziwne odgłosy – nie wiem czy ktoś do niej aktualnie dzwonił, czy pani wciskała co nie trzeba, efekt był irytujący. Inna pani trzymała komórkę cały czas w ręku, co jakiś czas świecąc po oczach jak ktoś dzwonił, a przez ostatnie 20 minut sprawdzając co chwilę aktualną godzinę (pewnie ostatni autobus odjeżdżał).

Chichoty czy głośne wybuchy śmiechu to nie jest wyłącznie domena rozbawionego towarzystwa karków i wydekoltowanych blondynek – grupa wytapirowanych pań w wieku lat około pięćdziesięciu potrafi być równie męczące. Rozkoszna grupka wchodzi w ostatnim momencie, wydziera się, rozrzuca popcorn i ogólnie zajmuje otoczenie swoją zbiorową osobą.

Oglądanie konkretnie „Czarnego Łabędzia” ukazało rzecz międzypokoleniową. W filmie jest kilka scen erotycznych – homoerotycznych, heteroerotycznych, autoerotycznych – i przy większości z nich słychać było głupie chichoty, dobiegające zarówno od państwa po 40-tce siedzących obok, jak i grupy późnomłodzieżowej, której lokalizację poznała cała sala po głośnych rykach jeszcze przed rozpoczęciem seansu. Ciekawy fakt, że wspólnota pokolenia >40 i <25 to kiepskie przyjmowanie kwestii seksualnych.

Drobne rzeczy jak np. to, że niby schludny pan roztacza woń parszywą, już nawet pomijam, bo to nie jest ani wyjątkowe dla miejsca, ani dla grupy wiekowej. Kultura popcornu też już nie wzbudza we mnie ekscytacji – najwyraźniej statystyczny człowiek nie jest w stanie wytrzymać bez kłapania paszczą 1,5h, takoż bez wypicia 1L napoju gazowanego (1L to średni napój według norm kinowych). A, no i tutaj jeszcze jedna rzecz – na filmach z młodszą widownią jest mniej biegania w trakcie filmu do toalety.

Na zakończenie – rozmowa (B)lond wydekoltowanej paniusi ze swoim (K)arkiem:

(B) I jak, podobało ci się? Bo mi bardzo!

(K) E tam, nuda. Połowę przespałem.

Ciekawe po co na ten film poszli – może ten film też jakoś mądrze u nas reklamowali.

Genialne pomysły z TV

Jednak z siedzenia przed telewizorem można coś wynieść (nie, nie skrzywienie kręgosłupa). Miałem pewien problem – wydumany, ale jednak. Otóż lubię koszulki z ciekawymi nadrukami, ale mało kto w Polsce robi takie w ilościach na tyle dużych, żeby opłacał się sitodruk. Większość jest robiona folią Flex lub inną, podobną technologią termotransferową. Ma to wielki minus – folia zatyka szczeliny w tkaninie, przez co koszulka od środka też się robi gumowa; jaki to ma wpływ na skórę nie muszę mówić.

Ostatnio zrobiłem sobie koszulkę na zamówienie, ale miała opisany wyżej problem, więc leżała przez pewien czas w szafie. Ale pewnego wieczoru, podczas oglądania The Big Bang Theory, doznałem natchnienia. Sheldon, jeden z głównych bohaterów, prawie wyłącznie pod t-shirtami nosi koszulki z długim rękawem. I stwierdziłem – no jasne! Przecież warstwa separująca rozwiąże problem! Przetestowałem, działa, planuję zamówienia kolejnych koszulek z nadrukami.