Archiwum kategorii: Misc

Internet w telewizorze

Poczułem, że żyję w XXI wieku, jak się okazało, że przewidziałem za mało gniazdek ethernetowych w miejscu, gdzie stoi telewizor. Planowałem tylko dla komputera MediaCenter, a tymczasem jeszcze doszło PS2, Blu-Ray, a przede wszystkim – telewizor. Uważałem to za niegroźne dziwactwo, te całe „widgety” w telewizorze – no niby fajnie mieć YouTube (modne są ostatnio YouTube Parties – więc taka opcja jest w sam raz). Z drugiej strony, wpisywanie czegokolwiek bez normalnej klawiatury, jedynie stukając pilotem tak, jak kilka lat temu stukało się SMSy, to mordęga (okazało się też, że z niewiadomych przyczyn w telewizorze nie wyszukują się niektóre filmy, które bez problemu znajduję przez komputer). No i jak wspomniałem, mam podpięty komputer MediaCenter, więc Internet w telewizorze służył jedynie do aktualizacji jego oprogramowania.

Razem z którąś aktualizacją softu telewizora przyszło kilka „łidżetów”, które – to mnie zaskoczyło – okazały się przydatne. Były to programiki do puszczania filmów dostępnych w Internecie – Ipla i pseudo-VOD TVP (pseudo, bo z VOD ma to tyle samo wspólnego co YouTube – ot, filmiki które można oglądać on-line).

Oglądałem sobie jedną z polskich produkcji serialowych, ściągając ją z Internetu, aż doszedłem do końca pierwszej serii (nie, nie było to „M jak Miłość”). Byłem na głodzie, na torrentach prawie żadnych źródeł, i z ciekawości zerknąłem na „VOD.TVP” – i znalazłem tam mój serial, dostępny natychmiast, i to w dużo lepszej jakości niż to, co było na torrentach. Tak więc – do czegoś może się ten Internet w telewizorze przydać, a gdyby jeszcze była jakaś ludzka klawiatura do tego…

Niby sci-fi, ale nie sci-fi

Wybierałem się na film Monsters (przetłumaczony na nasze jako „Strefa X”) z przeświadczeniem, że będzie to film o stworzeniach z kosmosu, ale zrobiony ze smakiem, bez ciągłego rozkawałkowywania biednych ludzi. W tej kwestii się nie zawiodłem. Cały film oglądało się przyjemnie, ale na koniec, po chwili zastanowienia, jednak dużo mi w filmie brakowało.

Dopiero po wyjściu z kina zauważyłem napisy na plakatach reklamujących ten film jako coś w stylu „romansu, ale są kosmici, więc nawet facetowi się spodoba”. Może gdybym zobaczył ten napis przed wejściem do sali bym miał nieco inne oczekiwania, ale tak się stało, że go nie zauważyłem, więc było jak było.

Film moim zdaniem ogląda się świetnie. Wspaniałe plenery, super klimat. Więc w czym problem? Ano problem z tym, że kosmici to jedynie tło. I to tło bardzo słabo wpływające na fabułę, która jest taka: przypadkowa para ludzi musi wydostać się ze „Strefy”, poddanemu kwarantannie sporemu wycinkowi Meksyku, gdzie rozbiła się sonda NASA, przywożąca na Ziemię obce formy życia. Strefa została przedstawiona bardzo ciekawie, tylko po obejrzeniu filmu pomyślałem sobie – a gdyby zamienić Meksyk na Zimbabwe, a kosmitów na dzikie słonie, czy cokolwiek by to zmieniło? Absolutnie nie! Tak samo bohaterowie by się przedzierali przez dżunglę, uciekali przed dzikimi stworami, i tak samo na koniec filmu by nie było wiadomo o co w sumie z tymi zwierzakami chodziło.

Film obejrzałem z przyjemnością. Na pewno przynajmniej raz go jeszcze obejrzę – dla plenerów, dla klimatu, ale definitywnie nie dla fabuły, która jest prosta jak drut, i wymęczona do granic możliwości. Niestety jest tak jak napisano na plakacie – romans z kosmitami w tle. Momentami film przypominał mi „Bliskie spotkania trzeciego stopnia” – tam też kosmitów prawie nie widać, ale „czuć” przez cały czas. Tylko że w „Bliskich spotkaniach” jednak głównie o tych kosmitów chodziło, a tutaj głównym problemem jest „kiedy on ją w końcu pocałuje”. Szkoda, bo wątek tych biednych kosmitów w ogóle nie został rozwinięty.

Repost z Filmastera.

Modżajto

Mojito, pierwowzór drinku modżajtoModżajto (IPA [moʤaɪto]) – drink popularny wśród żeńskiej części miejskiego proletariatu, zwłaszcza z dużych miast. Stanowi on uproszczoną wersję drinku mojito, który jest dosyć trudny w wykonaniu, z mało powszechnych składników.

Nazwa drinku pochodzi od nieprawidłowej, angielskiej interpretacji nazwy drinku mojito, którego nazwa to pochodzi z języka hiszpańskiego, i powinna być wymawiana [moˈxito]. Proletariat miejski, nieobeznany z obcymi językami poza łaciną podwórkową i angielski telewizyjny, błędnie zinterpretował kombinację znaków, co przełożyło się na nazwę drinku.

Występujące w drinku mojito składniki zostały zamienione w następujący sposób (jeśli podane są dwa składniki alternatywne, składnik pierwszy jest uważany za szlachetniejszy, a drugi za ersatz):

Składnik mojito Składnik modżajto
Rum Wódka
Cukier trzcinowy Biały cukier
Mięta (1) Syrop miętowy, (2) Landrynki miętowe
Limonki (1) Cytryny, (2) Kwasek cytrynowy
Angostura pominięty
Woda sodowa Kranówka
Lód przy braku dostępności, pominięty

Źródła

  1. „Słownik podwórkowy”, Jan Kowalski, Józef Nowak
  2. „Wywiad rzeka pod budką z piwem”, Siara, Kosa

Canona roszady w segmentach lustrzanek

Strategia Canona w kwestii użytkowników docelowych była prosta – xxxD dla amatorów, xxD dla pół-amatorów, xD dla pro. Później doszło jeszcze xxxxD jako entry-level, dla osób które chcą spróbować lustrzanki jako zamiennika dla „małpki”. Strategia prosta, ale w pewnym momencie coś się pomieszało…

Wyszło 50D. 50D miało zastosowane na tamten moment high-endowe technologie (np. gapless soczewki na matrycy, procesor obrazu DIGIC4 używany też w modelu 5D dla profesjonalistów), miało też obudowę z wyższej półki – wzmocniony, magnezowy korpus. Niedługo później wyszedł 550D – z jednej strony miał kilka nowinek, których brakowało w 50D, np. możliwość kręcenia filmów w HD, miało też matrycę o większej rozdzielczości, ale z drugiej strony korpus był plastikowy, matryca miała „zwykłe” mikrosoczewki.

W międzyczasie wyszedł model 7D, przez którego masa ludzi pluła sobie w brodę, bo zbierali na drogiego 5D mk.II, który miał duże możliwości, ale nie wszyscy chcieli matrycę pełnoklatkową, i wszystko co się z nią wiąże (np. mniejsze przybliżenie teleobiektywów, niemożność stosowania tańszych obiektywów EF-S).

Jak widać, zrobiło się zamieszanie. 50D był de facto za słaby patrząc na niższą serię, podobnie 7D niezbyt pasuje to linii xD (gdzie wcześniej aparaty miały matryce APS-H lub FF). No i teraz Canon zrobił porządki – wszystko jednym ruchem, a mianowicie pod pewnymi względami upośledzając 60D w stosunku do 50D. Nie ma już magnezowej obudowy, system sterowania to „coś pomiędzy” 50D a 550D, aparat stracił gniazdo synchronizacji flesza, tryb zdjęć seryjnych jest nieco wolniejszy… Oczywiście jest też nieco ulepszeń wynikających z postępu technologicznego – filmy HD, większa (megapikselowo) matryca, lepszy wyświetlacz itp.

Obecnie xxxxD jest dla amatorów, xxxD dla obeznanych amatorów, xxD dla entuzjastów, 7D dla semi-pro, 5D/1D dla pro.

Jak kupowałem swojego 50D miałem dylemat – czy pójść w nowinki techniczne niższej serii wybierając 550D, czy jednak iść w solidniejszy model 50D. Zdecydowałem się na 50D, co teraz daje mi ciekawą możliwość – korzystając z tego, że na allegro używane 50D chodzą drożej niż nowe 60D, jak tylko dozbieram różnice, postaram się sprzedać body 50D i dołożyć do 7D.

Flow

Joined at the soul
With a pair of headphones
We need nobody to let ourselfs go
Always at my side
As we rock at the stage show.
In an ocean of music, we move with the flow
Hand in my hand, I don’t wanna let go
A partner in life on this mean old road
We got the wind on our backs that blows,
We can’t drift apart we just move with the flow…

It started with a chat with the lips,
But why is it so im intrigued?
Does my heart understand, do its feelings exist,
Fit in with all my beliefs,
I’m not as strong as i’d like to believe,
An impulse i can not control,
My feelings are something I thought I could leave,
To keep and come back as a whole

It’s inevitable and understandable that my body feels this way,
I feel no inhibitions yet the contradictions of my feelings lead me astray,
Well i understand that i cannot deny my
Human instinct that lies inside

Nowy gadżet dla opornych

Dzisiaj premierę ma HTC Dream, pierwszy smartfon oparty o system Android firmy Google. To dobra informacja dla mnie, gadżeciarza-amatora, który ma ochotę sprawić sobie zabawkę, a nie jest do końca przekonany do iPhone’a. Jeszcze przed premierą pojawiły się pierwsze przecieki na temat specyfikacji nowego sprzętu HTC. 5 godzin rozmowy na baterii wygląda ciekawie. Aparat 3.2 Mpix – ani ziębi ani grzeje; aparat w komórce jest dla mnie tylko zabawką, czasem przyda się do pstryknięcia fotki ogłoszenia, z którego nie chce mi się spisywać danych, czasem może jakieś pamiątkowe zdjęcie, jeśli nikt nie ma normalnego aparatu pod ręką. Filmów też komórką nie kręcę, aczkolwiek informacja, że Dream nie będzie miał możliwości nagrywania video, zaskoczyła mnie – bo i czemu nie dać takiej możliwości? Bardziej zdziwił mnie brak profilu stereo Bluetooth, przez co nie ma możliwości słuchania muzyki przez bezprzewodowe słuchawki. Dla odmiany miłe jest zainstalowanie gniazda kart pamięci.

To są dane techniczne. A co subiektywnie? Subiektywnie telefon jest brzydki i dziwnie skonstruowany. Idea rozsuwania 9/10 powierzchni telefonu mi się nie podoba. To burzy pewną symetrię i sprawia, że telefon wydaje mi się zbyt delikatny. To jednak tylko subiektywne odczucie, i możliwe że inne cechy zatrą to wrażenie.

W czym HTC wydaje mi się lepszy od iPhone’a? Bezwzględnie odpowiada mi idea otwartości. W „ajfonie” trzeba kombinować, żeby cokolwiek osiągnąć: jailbreaking, usuwanie simlocka, męczarnia z DRM itp. Do tego przekleństwo sprzętu dużych firm, czyli konieczność stosowania proprietary software do przesyłania danych, w tym przypadku – iTunes do ładowania MP3, brak możliwości stosowania telefonu jako dysk USB. Tutaj, choć oficjalnych informacji jeszcze nie ma, mam nadzieję tak nie będzie. Android zapewnia otwartą specyfikację API, dzięki czemu łatwo można pisać aplikacje – to z kolei bardzo odpowiadało mi w FreeRunnerze, smartfonie opartym o Linuksa i OpenMoko, a mierziło w iPhone, że oficjalnie trzeba błagać o pozwolenie na pisanie softu.

Kolejna super cecha HTC to fizyczna klawiaturka. Smartfon chciałbym stosować do ogólnie pojętej „obecności w internecie” – komunikatory, emaile, może jakiś mikroblogging, do tego sporo SMSuję. Nie wyobrażam sobie robienia tego jedną ręką, stukając palcem wskazującym w touchscreen. To chyba najbardziej przeszkadzająca mi rzecz w iPhonie. Nie ma informacji na temat wymienności baterii (w iPhone bateria jest wlutowana), ale wymienność kart pamięci jest dobrą zapowiedzią.

Co z kolei przemawia na niekorzyść HTC? Tak jak wspomniałem wyżej, HTC piękny nie jest, a iPhone co najmniej estetyczny. Mam też mieszane uczucia co do UI/UX, czyli do kontaktów człowiek-HTC. Z tego co widziałem na prezentacjach i w czasie zabawy z emulatorem, interfejs Androida jest bardziej chaotyczny od tego z iPhone’a. Tam wszystko jest uporządkowane, a w HTC wygląda to trochę jak pulpit Windowsów – latające po ekranie ikonki. Możliwe, że da się to zmienić – skórkami, pakietami (ciekawe jak szybko powstanie iPhone look dla HTC), ale na razie wygląda to średnio. Kolejna rzecz, to przyciski sprzętowe. iPhone ma tylko jeden, w HTC jest już ich kilka. Bawiąc się z emulatorem irytowało mnie to ciągłe przestawianie się z „miziania” po ekranie na klikanie guzików. Zobaczę jednak jakie będą pierwsze opisy wrażeń z użytkowania HTC, może będzie to sensownie rozwiązane. Czekam też na opinię z użytkowania „oprogramowania towarzyszącego”, na przykład odtwarzacza MP3 czy przeglądarki. Już wiadomo, że do HTC dołączony będzie Chrome, przeglądarka marki Google – ciekawe wjaki sposób zostanie dostosowana do środowiska.

To na tyle. Gadżeciarzowi-amatorowi pozostaje czekać.

Sperlonga 2006: Wspinanie na zachodzie

Minął już ponad rok czasu od wyprawy do Sperlongi, więc chyba pora najwyższa, żeby coś o niej napisać.

Sperlonga, miejscowość w środkowych Włoszech, na południe od Rzymu, na wybrzeżu Adriatyku, to dosyć częsty cel wyjazdów wspinaczkowych Polaków – głównie ze względu na łatwość dojazdu i duże urozmaicenie dróg (dla każdego coś się znajdzie). Odpowiednio wcześnie wykupione bilety tanich linii lotniczych pozwalają nawet na wyjazd weekendowy za umiarkowaną cenę…

Czytaj dalej Sperlonga 2006: Wspinanie na zachodzie

Problem nie do rozwiązania

George Dantzig, twóca metody Simplex, służącej do rozwiązywania liniowych problemów programistycznych, zmarł 13 maja. Znany był jako legendarny student, który oddał swojemu profesorowi rozwiązania zadań, które uważał za pracę domową. Później okazało się, że były to przykłady problemów, jak się wówczas uważało, nierozwiązywalnych.

Jak to już ktoś kiedyś powiedział, problemy są nierozwiązywalne do czasu, kiedy przyjdzie ktoś, kto o tym nie wie, i je rozwiąże.

Nagłówek

Jak można zauważyć powyżej, zrobiłem najbardziej tandetny, najbardziej oklepany i ogólnie mizerny nagłówek graficzny strony. Ot, wrażenia z wyjazdu do Krzesin, gdzie mogłem sobie taką maszynkę zobaczyć z bliska (a nawet więcej niż zobaczyć, ale ciii, bo to tajne 😉 ). Mam trochę zdjęć, ale niestety, też nie mogę ich nigdzie pokazać szerzej. Szkoda…

Edit: Nagłówka już nie ma, bo mi się czarny design znudził 😉 Mało czytelny, męczący oczy. Można go zobaczyć tu.