Kurier na wynos

Rzadko, ale czasem mam potrzebę skorzystać z usług firmy kurierskiej „z drugiej strony”, czyli coś wysłać. Kiedyś wysyłałem PDA do naprawy, ale to była procedura inna niż zwykle (dostałem gotową etykietkę na pudełko itp), tym razem po prostu potrzebowałem wysłać dokumenty do innego miasta, mając w miarę pewność, że dotrą w skończonym czasie.

Postawiłem na firmę UPS. Chciałem być nowoczesny, więc wszedłem na ich stronę, zarejestrowałem się, wpisałem dane moje, dane odbiorcy, typ przesyłki, zatwierdziłem. Przyszedł do mnie email z informacją, że… przesyłka została wysłana. Wydało mi się to ciekawe, jako że dokumenty leżały u mnie na biurku. Nic to, pomyślałem, i zastanawiałem się co zrobić, żeby kurier się u mnie pojawił. Liczyłem na to, że kliknę „proszę być u mnie po południu” i kurier pojawi się z kopertą opatrzoną gotową nalepką adresową. Ach jak się myliłem.

Na stronie odszukałem, że żeby kurier mnie odwiedził, muszę „skontaktować się z lokalnym centrum obsługi”. Tak też zrobiłem. Dryń dryń, melodyjka, przecisnąłem się przez menu i pan po drugiej stronie powitał mnie miłym „poproszę o numer klienta”. Nie wiedziałem o co mu chodzi, więc odparłem, że numeru nie mam, co najwyżej login ze strony WWW. Nie o to mu chodziło, więc przeszliśmy do meritum. Od raz zaznaczyłem, że jest nieobeznany z procedurą, ale chciałbym wysłać list, i nawet na stronie WWW już wypełniłem co trzeba. Jak się okazało, całą zabawę przez internet można było sobie darować, bo pan poinformował mnie, że „strona www niestety nie jest taka jak być powinna, nad czym ubolewają” – w skrócie, mogę sobie tam klikać, ale i tak to mi nic nie da. Dalej procedura była standardowa: adres, typ paczki, kurier będzie przed 18-tą, do widzenia. Kurier był, nawet sporo przed 18-tą, drobnych nie miał więc miałem krępującą sytuację, w czasie której próbowałem wyciągnąć monety ze świnki-skarbonki. Pan kurier powiedział, że takie gotowe naklejki to można robić tylko jak się jest firmą i pan handlowiec zainstaluje program do tego. Firmą nie jestem, do tego pewnie trzeba mieć jakiś sensowny ruch w kontaktach z UPS, więc moje marzenia o XXI spełzły na niczym.

Na pocieszenie dodam, że dokumenty doszły bezpiecznie i na czas.

Tego samego dnia z ciekawości postanowiłem sprawdzić jak sprawa wygląda w DHL. Od razu powitał mnie komunikat błędu:

Warning: oci_pconnect() [function.oci-pconnect]: _oci_open_server: ORA-12500: TNS:listener failed to start a dedicated server process in c:\Inetpub\wwwroot\app\ONLINEBOOKING\settings.inc.php on line 142

Doszedłem do wniosku, że wolę technologie może mniej nowoczesne, ale przynajmniej pewne.

Zdalna praca z Windowsa

PuTTY Connection Manager: tabs

Od dawna najpopularniejszym klientem SSH, pracującym pod systemami Windows, jest PuTTY. Samo w sobie jest dobrym programem, ale ma kilka braków, na przykład brak „klikalnych” linków, minimalizacja do system tray czy przechowywanie danych o sesjach w plikach (standardowo są one zapisywane w rejestrze, przez co odpada zachowywanie ustawień w systemach współdzielonych, nie jest też możliwe noszenie ich ze sobą na pendrajwie). Braki te są nadrabiane przez community, które zapewnia łatki. Z różnych powodów nie są one jak na razie włączane do głównej linii – często przez problemy ze zdecydowaniem „które rozwiązanie jest najlepsze”, jak na przykład w przypadku zapisywania sesji w plikach.

Pakietem łączącym najciekawsze łatki jest PuttyTray.

Ale jest problem, który na pewno nie będzie rozwiązany przez twórców PuTTY, co mnie bardzo „boli” w czasie pracy z wieloma sesjami na raz. Twórcy terminala zapowiedzieli, że praca w zakładkach nigdy nie będzie częścią programu. Zamiast tego, zachęcają oni do tworzenia programów, które „połykają” okno PuTTY, zagnieżdżając je w zakładkach.

Właśnie takim programem jest PuTTY Connection Manager. Bez sensownego systemu zarządzania oknami, praca na więcej niż dwóch terminalach to męczarnia – przełączanie się między połączeniami zajmuje zbyt dużo czasu i uwagi. Tutaj problem jest rozwiązany – każde połączenie ma swoją zakładkę z odpowiednią etykietką.

PuTTY Connection Manager: baza danych

Connection Manager ma więcej przydatnych opcji. Najważniejszą z nich jest baza danych, w której można przechowywać informacje o połączeniach niezależnie od konfiguracji PuTTY. Jest to o tyle przydatne, że CM posiada opcję „makr logowania”, automatycznie wpisujących login i hasło. Baza danych jest szyfrowana, więc utrata np. pendrajwa z tą bazą nie oznacza natychmiastowej tragedii, a one-click-to-connect jest bardzo miłe. Baza ma układ drzewiasty, więc połączenia można sobie ładnie układać.

Niby wszystko ładnie pięknie, ale są też problemy. Część z nich wynika z idei „połykania” okien. Trochę przy tym wariuje alt-tab. Nie wiem, czy to jest problem nie do rozwiązania, ale jako że Connection Manager i PuTTY to dwa osobne programy, żeby „wyjść” z niego trzeba alt-tab wcisnąć dwa razy. Czasem też CM nie jest w stanie połknąć okna – trzeba je zamknąć i spróbować jeszcze raz (w konfiguracji można ustawić, żeby CM czekał trochę dłużej przed próbą „łykania”).

Nieciekawie jest też zaimplementowane automatyczne logowanie. Program nie sprawdza czego oczekuje w danym momencie „druga strona”, a jedynie wysyła username po pewnym czasie od połknięcia okna, czeka znowu, i wysyła hasło (możliwe jest zdefiniowanie dodatkowych poleceń, wykonywanych po zalogowaniu). Problem jest wtedy, kiedy połączenie nie zostanie nawiązane, CM wyśle username, pojawi się pytnie o username, i wtedy wyśle hasło – pięknie pokazując je na ekranie wszystkim wokół. Problem można rozwiązać ustalająć bezpieczne czasy oczekiwania na połączenie, ale to z kolei wydłuża cały proces.

Makro logowania

Pomimo że program można ściągnąć w wersji „single executable”, ustawienia trzymane są w rejestrze systemowym. Jak na razie nie ma opcji zapisywnia opcji w pliku, ale jest to na liście „to do” programistów.

Podsumowując – program jest bardzo ciekawy. Ma swoje niedociągnięcia, ale nawet z nimi znacznie poprawia komfort pracy.

Nowy gadżet dla opornych

Dzisiaj premierę ma HTC Dream, pierwszy smartfon oparty o system Android firmy Google. To dobra informacja dla mnie, gadżeciarza-amatora, który ma ochotę sprawić sobie zabawkę, a nie jest do końca przekonany do iPhone’a. Jeszcze przed premierą pojawiły się pierwsze przecieki na temat specyfikacji nowego sprzętu HTC. 5 godzin rozmowy na baterii wygląda ciekawie. Aparat 3.2 Mpix – ani ziębi ani grzeje; aparat w komórce jest dla mnie tylko zabawką, czasem przyda się do pstryknięcia fotki ogłoszenia, z którego nie chce mi się spisywać danych, czasem może jakieś pamiątkowe zdjęcie, jeśli nikt nie ma normalnego aparatu pod ręką. Filmów też komórką nie kręcę, aczkolwiek informacja, że Dream nie będzie miał możliwości nagrywania video, zaskoczyła mnie – bo i czemu nie dać takiej możliwości? Bardziej zdziwił mnie brak profilu stereo Bluetooth, przez co nie ma możliwości słuchania muzyki przez bezprzewodowe słuchawki. Dla odmiany miłe jest zainstalowanie gniazda kart pamięci.

To są dane techniczne. A co subiektywnie? Subiektywnie telefon jest brzydki i dziwnie skonstruowany. Idea rozsuwania 9/10 powierzchni telefonu mi się nie podoba. To burzy pewną symetrię i sprawia, że telefon wydaje mi się zbyt delikatny. To jednak tylko subiektywne odczucie, i możliwe że inne cechy zatrą to wrażenie.

W czym HTC wydaje mi się lepszy od iPhone’a? Bezwzględnie odpowiada mi idea otwartości. W „ajfonie” trzeba kombinować, żeby cokolwiek osiągnąć: jailbreaking, usuwanie simlocka, męczarnia z DRM itp. Do tego przekleństwo sprzętu dużych firm, czyli konieczność stosowania proprietary software do przesyłania danych, w tym przypadku – iTunes do ładowania MP3, brak możliwości stosowania telefonu jako dysk USB. Tutaj, choć oficjalnych informacji jeszcze nie ma, mam nadzieję tak nie będzie. Android zapewnia otwartą specyfikację API, dzięki czemu łatwo można pisać aplikacje – to z kolei bardzo odpowiadało mi w FreeRunnerze, smartfonie opartym o Linuksa i OpenMoko, a mierziło w iPhone, że oficjalnie trzeba błagać o pozwolenie na pisanie softu.

Kolejna super cecha HTC to fizyczna klawiaturka. Smartfon chciałbym stosować do ogólnie pojętej „obecności w internecie” – komunikatory, emaile, może jakiś mikroblogging, do tego sporo SMSuję. Nie wyobrażam sobie robienia tego jedną ręką, stukając palcem wskazującym w touchscreen. To chyba najbardziej przeszkadzająca mi rzecz w iPhonie. Nie ma informacji na temat wymienności baterii (w iPhone bateria jest wlutowana), ale wymienność kart pamięci jest dobrą zapowiedzią.

Co z kolei przemawia na niekorzyść HTC? Tak jak wspomniałem wyżej, HTC piękny nie jest, a iPhone co najmniej estetyczny. Mam też mieszane uczucia co do UI/UX, czyli do kontaktów człowiek-HTC. Z tego co widziałem na prezentacjach i w czasie zabawy z emulatorem, interfejs Androida jest bardziej chaotyczny od tego z iPhone’a. Tam wszystko jest uporządkowane, a w HTC wygląda to trochę jak pulpit Windowsów – latające po ekranie ikonki. Możliwe, że da się to zmienić – skórkami, pakietami (ciekawe jak szybko powstanie iPhone look dla HTC), ale na razie wygląda to średnio. Kolejna rzecz, to przyciski sprzętowe. iPhone ma tylko jeden, w HTC jest już ich kilka. Bawiąc się z emulatorem irytowało mnie to ciągłe przestawianie się z „miziania” po ekranie na klikanie guzików. Zobaczę jednak jakie będą pierwsze opisy wrażeń z użytkowania HTC, może będzie to sensownie rozwiązane. Czekam też na opinię z użytkowania „oprogramowania towarzyszącego”, na przykład odtwarzacza MP3 czy przeglądarki. Już wiadomo, że do HTC dołączony będzie Chrome, przeglądarka marki Google – ciekawe wjaki sposób zostanie dostosowana do środowiska.

To na tyle. Gadżeciarzowi-amatorowi pozostaje czekać.