Ostatnimi dniami w radio, na różnych stacjach, słyszałem na końcu informacji o Amy Winehouse „Winehouse od lat zmagała się z uzależnieniem od alkoholu i narkotyków”. W jaki sposób ona się zmagała? Z tego co można było zauważyć, to co najwyżej zmagała się z ich brakiem i koniecznością wykonania telefonu po zaopatrzenie.
Miesięczne archiwum: Lipiec 2011
Internet w telewizorze
Poczułem, że żyję w XXI wieku, jak się okazało, że przewidziałem za mało gniazdek ethernetowych w miejscu, gdzie stoi telewizor. Planowałem tylko dla komputera MediaCenter, a tymczasem jeszcze doszło PS2, Blu-Ray, a przede wszystkim – telewizor. Uważałem to za niegroźne dziwactwo, te całe „widgety” w telewizorze – no niby fajnie mieć YouTube (modne są ostatnio YouTube Parties – więc taka opcja jest w sam raz). Z drugiej strony, wpisywanie czegokolwiek bez normalnej klawiatury, jedynie stukając pilotem tak, jak kilka lat temu stukało się SMSy, to mordęga (okazało się też, że z niewiadomych przyczyn w telewizorze nie wyszukują się niektóre filmy, które bez problemu znajduję przez komputer). No i jak wspomniałem, mam podpięty komputer MediaCenter, więc Internet w telewizorze służył jedynie do aktualizacji jego oprogramowania.
Razem z którąś aktualizacją softu telewizora przyszło kilka „łidżetów”, które – to mnie zaskoczyło – okazały się przydatne. Były to programiki do puszczania filmów dostępnych w Internecie – Ipla i pseudo-VOD TVP (pseudo, bo z VOD ma to tyle samo wspólnego co YouTube – ot, filmiki które można oglądać on-line).
Oglądałem sobie jedną z polskich produkcji serialowych, ściągając ją z Internetu, aż doszedłem do końca pierwszej serii (nie, nie było to „M jak Miłość”). Byłem na głodzie, na torrentach prawie żadnych źródeł, i z ciekawości zerknąłem na „VOD.TVP” – i znalazłem tam mój serial, dostępny natychmiast, i to w dużo lepszej jakości niż to, co było na torrentach. Tak więc – do czegoś może się ten Internet w telewizorze przydać, a gdyby jeszcze była jakaś ludzka klawiatura do tego…
Niby sci-fi, ale nie sci-fi
Wybierałem się na film Monsters (przetłumaczony na nasze jako „Strefa X”) z przeświadczeniem, że będzie to film o stworzeniach z kosmosu, ale zrobiony ze smakiem, bez ciągłego rozkawałkowywania biednych ludzi. W tej kwestii się nie zawiodłem. Cały film oglądało się przyjemnie, ale na koniec, po chwili zastanowienia, jednak dużo mi w filmie brakowało.
Dopiero po wyjściu z kina zauważyłem napisy na plakatach reklamujących ten film jako coś w stylu „romansu, ale są kosmici, więc nawet facetowi się spodoba”. Może gdybym zobaczył ten napis przed wejściem do sali bym miał nieco inne oczekiwania, ale tak się stało, że go nie zauważyłem, więc było jak było.
Film moim zdaniem ogląda się świetnie. Wspaniałe plenery, super klimat. Więc w czym problem? Ano problem z tym, że kosmici to jedynie tło. I to tło bardzo słabo wpływające na fabułę, która jest taka: przypadkowa para ludzi musi wydostać się ze „Strefy”, poddanemu kwarantannie sporemu wycinkowi Meksyku, gdzie rozbiła się sonda NASA, przywożąca na Ziemię obce formy życia. Strefa została przedstawiona bardzo ciekawie, tylko po obejrzeniu filmu pomyślałem sobie – a gdyby zamienić Meksyk na Zimbabwe, a kosmitów na dzikie słonie, czy cokolwiek by to zmieniło? Absolutnie nie! Tak samo bohaterowie by się przedzierali przez dżunglę, uciekali przed dzikimi stworami, i tak samo na koniec filmu by nie było wiadomo o co w sumie z tymi zwierzakami chodziło.
Film obejrzałem z przyjemnością. Na pewno przynajmniej raz go jeszcze obejrzę – dla plenerów, dla klimatu, ale definitywnie nie dla fabuły, która jest prosta jak drut, i wymęczona do granic możliwości. Niestety jest tak jak napisano na plakacie – romans z kosmitami w tle. Momentami film przypominał mi „Bliskie spotkania trzeciego stopnia” – tam też kosmitów prawie nie widać, ale „czuć” przez cały czas. Tylko że w „Bliskich spotkaniach” jednak głównie o tych kosmitów chodziło, a tutaj głównym problemem jest „kiedy on ją w końcu pocałuje”. Szkoda, bo wątek tych biednych kosmitów w ogóle nie został rozwinięty.
Repost z Filmastera.