Co się dzieje…

Co się dzieje w państwie duńskim…

Mentalność PRLowska pozostała. Dziwi mnie tylko, że w środowiskach kościelnych i solidarnościowych. O co konkretnie mi chodzi? O odwrócenie wszystkiego do góry nogami. O nazywanie złodziei „godnymi chwały”.

Tutaj może czas na konkretny przykład. Otóż w 1997 roku o. Rydzyk wymyślił, że wykupi upadającą Stocznię Gdańską. Udostępnił subkonto na użytek Społecznego Komitetu Ratowania Stoczni Gdańskiej, na które zainteresowani mogli wpłacać pieniądze. Później okazało się, że Stoczni wykupić nie można, a pieniądze – wsiąkły. Nikt nie wiedział ile tego było, ale szacuje się, że ok. 100 mln. dolarów i ok. milion świadectw NFI.

Że wsiąkły – cóż, to specjalnie nie jest zaskakujące. Ostatnio wsiąkły też pieniądze, które Rydzyk zbierał dla ofiar z Chorzowa (utopił je w upadającą spółkę), tak więc Ojciec Dyrektor jest stały w tej kwestii. Dziwi natomiast reakcja przewodniczącego wspomnianego wcześniej Komitetu. Ów przewodniczący potwierdził, owszem, że ani złotówki nie dostał, ale „Trzeba tylko Bogu dziękować, że pieniądze, które nie mogły być przeznaczone na ratowanie Stoczni Gdańskiej, zostały bardzo dobrze wykorzystane, i to na polecenie ich właścicieli. To jest powód do chwały dla tych, którzy te pieniądze złożyli i dla ojca Tadeusza Rydzyka.” A ojciec za te pieniądze zbudował swoją Szkołę i dofinansował Radio Maryja i TV Trwam.

Konkludując – ukradł, ale należy mu się chwała, bo nie przepił. Ot powrót do PRLowskich ideałów…

(źródło: http://42.pl/u/hvn)

Obibok

Mój semestr na uczelni zaczął się z „lekkim” poślizgiem. Przez pierwszy tydzień miałem szkolenie z Oracle’a, więc miałem wymówkę żeby nie chodzić na zajęcia. Drugi i trzeci – wyjazd do Włoch. Tak więc po trzech tygodniach uczelni zacząłem się intresować zajęciami. Najpierw musiałem się dowiedzieć na jakie zajęcia chodzę (co wbrew pozorom nie jest takie proste – nie wystarczy spojrzeć w której grupie się jest, bo na mgr zapisuję się na przedmioty indywidualnie), później – kiedy te zajęcia są, i wtedy można nie chodzić na te zajęcia, tylko do innych grup, których terminy mi pasują 😉

Tak więc zacząłem od czwartego tygodnia, ale też nie zaliczyłem wszystkich zajęć. Dopiero wczoraj „ubezpieczyłem” sobie ostatnie zajęcia – na wszystkich ćwiczeniowcy pozwolili mi chodzić. No, na jednych mnie skreślili z listy, ale wpisali spowrotem.

Wczoraj przyszedłem na zajęcia, wszedłem do sali. Siedział jeden człowiek, na miejscu prowadzącego, więc myślę sobie – prowadzący. Więc się pytam:
– Przepraszam, mam takie pytanie – jestem przypisany do grupy na 19 a czy mógłbym chodzić na 17?
– Jak dla mnie to nie ma sprawy, ale spytaj się ćwiczeniowca. Ja jestem administratorem.

I cóż, tak właśnie zrobiłem 🙂

W tym semestrze Ewa nie będzie prowadzić grupy „zaawansowanej” z japońskiego. Zamiast tego, Miho prowadzi zajęcia przygotowujące do czwartego poziomu Nihongo Noryoku Shiken. Czyli tego, co zdałem w zeszłym roku. Cóż, ale jeśli nie ma wyższej grupy to muszę chodzić do tej. Tylko że… Cóż, poziom jest delikatnie mówiąc kiepski. Pomijam już fakt, że Miho prowadzi zajęcia tak, jak lektorzy angielskiego u nas na uczelni, czyli powolnie i nudno, ale sam skład grupy… Ludzie mają problemy z czytaniem hiragany. Dla mnie to jakaś pomyłka.

Hm. Chyba mam jeszcze do zaliczenia coś z poprzedniego semestru…

Bruderschaft

W końcu nadszedł ten dzień. Wypiłem z kierownikiem bruderschaft i już nie trzeba będzie kombinować z różnymi formami zdaniowymi – można po imieniu.

Sytuacja była bardzo śmieszna – kierownik mówił do mnie per „kolega”, a ja różnymi sposobami starałem się unikać zwrotów, które by wymagały jakiejkolwiek formy osobowej. No ale przecież ja nie mogłem zaproponować przejścia na „Ty”. Podobnie było z Anią, naszą sprzątaczką. Przez ponad rok, starsza o 20 lat ode mnie osoba, z którą prowadziłem bardzo swobodne rozmowy, mówiła do mnie „panie Leszku”. Tutaj też nie mogłem nic proponować, bo zgodnie z zasadami sztuki, to kobieta powinna coś takiego zaproponować.

Tak więc już jest swobodnie i przyjemnie.

I zaczyna się więcej dziać w pracy – mam swój projekt, który będę prowadził – w czwartek zaczynają się rozmowy na ten temat.

I od nowa…

Kolejna próba. Nie wiem już która. Przynajmniej trzecia, jeśli chodzi o adresy (plus jeden pisany na dysku, dla siebie tylko), ale trzeba by jeszcze doliczyć te wszystkie „rozstania i powroty”. Tylko że mi się nie chce. No i po co…

Tak czy inaczej – oto jestem. Postaram się w wolnej chwili zaimportować posty z Joggera. Z blog.pl nie mam w zasadzie nic oprócz kilku notek, a ten dyskowy… zbyt osobisty.

Od ostatnich wpisów tyle sie wydarzyło… Tak dużo, że aż nie ma sensu o tym pisać. Będę pisał rzeczy ‚bieżące’, a te zaległe może jakoś przy okazji będę „wplatał”.

A więc – oby mi się udało coś popisać 🙂