Wszystkie wpisy, których autorem jest Leszek Krupiński

mgr uzup. III sem.

Kończy mi się powoli trzeci semestr magisterki, i powiem szczerze, że coraz bardziej mam dość tych studiów. „Za dawnych czasów”, czyli na „pierwszym stopniu”, to to jakoś wszystko miało sens – siedziało się cały dzień, więc jakoś się trzymało z ludźmi, rozmawiało, bo były przerwy. A teraz, jak przychodzę dwa razy w tygodniu na jedne zajęcia, to nie ma przerw, w czasie których mógłbym z kimś pogadać. Jakieś bliższe kontakty utrzymuję tylko z ludźmi, których poznałem na studiach inżynierskich i jeszcze studiują (bo ja mam rok „obsuwy”). Jeszcze na tym semestrze były sensowne przedmioty, ale na poprzednich – masakra. Dostawało się do zrobienia projekty, oddawało, i tyle. Takie studia to mogę sam sobie zorganizować, bez płacenia za to. Plus mógłby być taki, że mam wszystko na bieżąco zaliczone, ale niestety, nie ma tak dobrze. Przez jednego miłego pana, który niedotrzymuje obietnic, jestem jeden przedmiot do tyłu. Przedmiot, z którego brakowało mi 0.4 pkt (na 60), żeby zaliczyć. A teraz – nie mogę się bronić przed wakacjami, bo na marzec musiałbym mieć „czyste konto”. Muszę zapłacić za powtarzanie przedmiotu. Nie wiadomo, czy przedmiot zostanie zorganizowany w semestrze letnim – jeśli nie, to będę miał studia przedłużone o przynajmniej pół roku. A jak bym miał magistra to podwyżka i dodatkowe dni urlopu w pracy.

Byle to wszystko zaliczyć…

Ulice zimą.

Wracałem w nocy do domu – koło 3AM – przez trasę szybkiego ruchu ciągnącą się przez całą Warszawę (nazywana różnie – całość to trasa NS, część po wschodniej stronie wisły to trasa Toruńska, po zachodniej – trasa AK). Szybki ruch był tylko z definicji. Bardzo się cieszyłem, że jadę „jasną długą prostą”, o tej porze całkowicie pustą (no, przynajmniej przez większą część), bo mogłem zaszaleć i jechać 60 km/h. Jak pojawiły się inne samochody, wolałem zwolnić do 45 km/h.

Jako że zima zaskoczyła w tym roku nie tylko drogowców, ale też i mnie, nie zdążyłem zmienić opon na zimówki (a głupi wyciągałem je niedawno z piwnicy…), więc jazda dostarczała niezapomnianych wrażeń. Hamowanie z prędkości 50 km/h do zera dokonywało się w dobrych warunkach na długości ok. 70 metrów. Dojeżdżanie do świateł czy skrzyżowania podporządkowanego ograniczało się do turlania z prędkością 20 km/h. A i to czasem było na granicy stłuczki – z taką właśnie prędkością dojeżdżałem do ronda, zauważyłem, że na rondzie jest już samochód, więc zacząłem hamować – zatrzymałem się w bezpiecznej odległości, ale gdybym zaczynał z prędkości minimalnie większej, to wjechałbym na rondo (dobrze, że facet na rondzie był ostrożny – sam też się zatrzymał).

Tak więc podsumowując przydługą wypowiedź: jechało się fajnie, ale gdyby miało się to dziać w ciągu dnia, a co gorsza w tygodniu – chyba bym umarł (z nerwów, korków i ogólnego zamieszania).

冬に成りました

Wygląda na to, że przyszła zima. I to w takiej formie, w jakiej najbardziej ją lubię (no, może trochę za ciepło jest). Pada gęsty śnieg, duże płatki, nie rozciapkują się od razu na ulicy, tylko zmieniają się w miękki puch. Wyglądam przez okno – ciemno, jedynie w pomarańczowym świetle sodowych latarni widać wirujące płatki. Na ten widok czekam co roku. Gęsty, wirujący śnieg w świetle latarni. Od razu mam ochotę wyjść na dwór, chodzić bez celu, co jakiś czas patrząc się prosto w niebo, patrząc na to kłębowisko nad moją głową. To bardzo uspokaja. Czuję się wtedy odcięty od wszystkiego, gdzieś na końcu świata, sam ze swoimi myślami.

Tak uspokajająco działa na mnie chyba cała atmosfera zimy. Do tego dochodzą święta. Ściany mojego pokoju są mniej więcej pomarańczowe, podobnego koloru są lampki małej choinki, którą sobie stawiam na biurku – razem daje to ciekawy efekt. Ciepłe kolory i wyglądanie za okno, na przykryte śniegiem chodniki, przez które przemykają zawinięte od stóp do głów osoby, czasem ciągnące na smyczy różne futrzaki, a czasem będące przez nie ciągnięte.

Tak, lubię tą porę roku.

Supermarkety

Jeśli chodzi się do superhipercośtammarketów, to trzeba być przygotowanym na sytuacje różne. Można wyróżnić kilka modeli zachowań przeciwników zdrowia psychicznego.

Model: filozof
  • kontempluje opakowania
  • rozważa głębię wszechświata
Model: policjant
  • stoi na środku skrzyżowania
  • to on rządzi ruchem (ergo nie reaguje na uwagi)
Model: babcia tramwajowa
  • po wypatrzeniu poszukiwanego od dawna słoiczka dżemu jedzie pełną prędkością niezważając na innych uczestników ruchu
Model: John McClane
  • zamiast zwrócić uwagę że chce przejechać robi ci z d.* jesień średniowiecza
Model: Sierotka Marysia
  • stoi i rozgląda się błędnym wzrokiem nie wiedząc co ze sobą zrobić
Model: rodzina na spacerze
  • przynajmniej 3-osobowe grupy
  • bardzo powolne poruszanie się
  • częste przystanki na rozmowy
  • rodzinny obiad przy promocji serka

Oczywiście mogą wystąpić połączenia modeli, na przykład filozof-policjant.

Dzisiaj w radio…

…znowu to samo.

W pracy gra sobie radio. Jakoś lepiej mi się słucha, jak nie mam głośników pół metra od siebie, więc wolę radio na drugim końcu pokoju, niż coś z mp3. Problem w tym, czego słuchać.

Któregoś razu było to zdaje się „radio plus” (nie jestem pewien). Dosyć często leciał u nich tekst „tylko u nas łagodne przeboje”. Bomba, można trochę tego posłuchać, ale po jakimś czasie szlag człowieka trafia od smętów. Miarka przebrała się pewnego jesiennego dnia. Padało, było zimno, cały dzień ciemno przez chmury. W radio jeden smęt. Drugi. Trzeci. Przy czwartym, o treści mniej więc „szaro, smutno i pada” nie wytrzymałem i zaordynowałem zmianę stacji.

Antyradio – fajnie, ale najwyraźniej współlokatorom nie pasuje za mocna muzyka, bo co ja przestawiałem radio to wytrzymywali góra tydzień. Fakt faktem, że muzyka w większości przypadków jest OK, ale współczesne polskie rockowe piosenki są monotonne strasznie (nie wszystkie, ale spora część). Do tego nie trawię Wojewódzkiego. „Śmieszne telefony” wychodziły im sensownie raz na 15 – a już szczytem beznadziei jest jak Wojewódzki z Figurskim przekrzykują się nawzajem. Plusem jest to, że przynajmniej zbyt często nie powtarzają piosenek.

„Radio pogoda złote przeboje”. Lubię starsze kawałki. Różne różniaste. Ale na „Pogodzie” dwa razy dziennie lecą te same piosenki. Wielki minus za „wesołe żarciki telefoniczne” w ich wydaniu. Tzw. „niezły numer” to rzeczy na poziomie piwnicy. Np. dzwoni do radia pani i prosi, żeby pan od żartów zadzwonił do jej męża i powiedział, że ktoś ukradł mu samochód, który dopiero co sobie kupił. Może to ja jakiś dziwny jestem, ale dla mnie to jest żenujące.

Eska. Muzyka definitywnie nie w moim stylu. Słucham różnych rzeczy, i część ‚hitów’ nawet może i mi się podoba, ale na Esce leciały one co dwie godziny definitywnie mi je obrzydzając. Do tego to, co mi się podobało to niewielki procent ogółu, więc odpada.

Vox. Klasyka, ale podobnie jak Pogoda – codziennie te same piosenki.

Obecnie nastawione jest radio Wawa. Dają samą polską muzyke – nawet znośnie to wychodzi. „Telefoniczne żarciki”, czyli Detektyw Inwektyw, nawet niezłe są. Jednego tylko nie rozumiem: dosyć często nadają piosenkę „Twoja Lorelei” kapeli z lat 80-tych „Kapitan Nemo”. Jest to w stylu „New Romantic”, czyli jedno z najgorszych wytworów ludzkiej myśli muzycznej. Jeśli ktoś bardzo chce, to tu jest osiołkowy link do teledysku (równie beznadziejny jak piosenka). Ale jak tylko przeżyję tą piosenkę, to daje radę.

Spać…

Poprzedniej nocy położyłem się spać ok. 3AM, przed 7 pobudka do pracy. Cały dzień chodziłem umierający, po pracy miałem różne rzeczy do zrobienia. Plan był taki, że zrobię te rzeczy, które mam do zrobienia poza domem, a później położę się na dwie godzinki spać, i znowu do pracy. Wyszło troszkę inaczej.

O 19 położyłem się do łóżka. Oczywiście chwilę później zaczęły się jakieś dyskusje SMSowe, więc usnąłem troszkę później. Obudziłem się o 1AM. Szybko policzyłem, że spałem mniej więcej tyle godzin, ile zazwyczaj śpię. I co teraz? Iść spać dalej, ryzykując przespanie, czy zająć się pracą, o 6:30 pójść się wykąpać, ubrać i … pójść do pracy? Natura rozwiązała ten problem za mnie – zaraz zaczęło mi się robić śpiąco 😉 Wtedy dostałem SMSa kolejnego, odpisałem. O 5:40 kolejny SMS, ale tylko przeczytałem i poszedłem spać, do 6:50, prawie spóźniając się do pracy.

Teraz, po przespaniu prawie 12 godzin, jestem nadzwyczaj dobrze się czujący. Mogę dzielnie realizować mój obywatelski obowiązek na rzecz obronności kraju.

Gospodarka rynkowa w lokalnym wydaniu

Sprawa jest prosta. Pracownik pracuje, dostaje za to pensję, którą ma wpisaną w umowie. Firma zarabia, za zarobione pieniądze płaci rachunki (m. in. pensje dla wspomnianych wcześniej pracowników), a nadwyżkę (tzw. zysk) przeznacza w sposób taki, jaki chce – czy to rada nadzorcza czy inne walne zgromadzenie decydują czy przeznaczyć to na rozwój, premie czy cokolwiek innego.

Ale tak prosto jest tylko w normalnych przypadkach. U nas tak nie jest.

Piję oczywiście do naszych górników – grupy społecznej przez wiele lat uprzywilejowanej planami PRLowskimi. Mianowicie gospodarka PRLowska była podporządkowana planom narzuconym przez Wielkiego Brata – Matuszkę Rossiję. W planach tych mieliśmy zaopatrywać przemysł zbrojeniowy w stal, do czego był potrzebny węgiel. Dużo węgla. W związku z tym należało się upewnić, że górnicy kopać będą. Dostawali bonusy, pożyczki Gierka były pakowane w infrastrukturę na śląsku itp. Cały czas za to płacimy – bezpośrednio spłacają pożyczki, i pośrednio, bo się w d.*ach poprzewracało górnikom, i jak nie demolują Warszawy, to strajkują, bo im się uwidziało, że „należy” im się.

Teraz im się uwidziało, że „należy” im się procent od zysków wypracowanych przez spółki węglowe. Cała branża jest zadłużona, kopalnie dopiero zaczynają przynosić jakieś zyski, a ci strajkują, bo chcą, żeby na premie było przeznaczone 180 zamiast 100 mln zł. Ci panowie chyba powinni się nauczyć, że firma to nie jest własność pracowników. Za pracę dostaje się pensję i tyle. Jak się dostaje premie, to się cieszy, a nie strajkuje się jak się nie dostanie. Cóż, tak by mogło być, gdyby nie to, że kolejny rząd zamiast powiedzieć „dość” pakuje coraz więcej pieniędzy w odtwarzanie sytuacji z PRLu. Ciekawe, czy kiedyś doczekam się równości społecznej, a nie preferencji tych, którzy głośniej krzyczą.