Samorządy się kończą

Wybory samorządowe były już jakiś czas temu, i dalej po głowie mi się kołacze myśl, że samorządy w Polsce, zamiast się rozwijać, kończą się.

W „normalnych krajach” (no, przynajmniej pod pewnymi względami normalnych) samorządy lokalne są tą częścią władzy, z którą obcuje „zwykły człowiek”. Tymczasem u nas rady gmin i dzielnic stają się przedłużeniem partii, kolejnym organem, który obsadza się „swoimi zaufanymi” (bo przecież wiadomo, że do rad dostają się ludzie z pierwszych miejsc list). A po wyborach – nasza zwykła szara rzeczywistość, czyli polecenia z góry. Smutne? Owszem, smutne. Smutne jest to, że ludzie, na których głosujemy, mają niewiele do powiedzenia. Ale smutniejsze jest to, że polecenia z wyższego szczebla mogą być niekorzystne dla mieszkańców gminy czy dzielnicy, których te polecenia bezpośrednio dotyczą (tak, wiem to z obserwacji).

Tymczasem po ostatnich wyborach, w studiu wyborczym w telewizorze, pani Paradowska (dziennikarka Polityki) , głosi swoją opinię, że centralizacja władzy jest dobra. To ja się pytam: jakim cudem taki samorząd może faktycznie dbać o interesy osób, które go wybrały? Oczywistym jest, że osoby odpowiedzialne za większy obszar nie będą znać lokalnej problematyki. Trąci to gospodarką nakazowo-rozdzielczą, radami narodowymi i innymi pamiątkami poprzedniej epoki.

Oczywiście to nie jest wina polityków, ale raczej wyborców, którzy prawie jednogłośnie opowiedzieli się za lokalnymi przedstawicielstwami partii politycznych. Mam nadzieję, że z czasem dojrzejemy jako społeczeństwo, zmniejszymy liczbę radnych (żeby głosowało się na osobę, a nie na pierwszego na liście ulubionej partii), a przede wszystkim zainteresujemy się tym, co się dzieje w najbliższej okolicy.

Genialna dwulatka

Media od kilku dni ekscytują się niesamowicie inteligentną dziewczynką. Otóż dwuletnia mieszkanka Wielkiej Brytanii została członkiem Mensa ze stwierdzonym IQ 158. Nie wiem, czy wszystkie polskie media są na poziomie Faktu, czy Polacy są upośledzeni i potrzebują „krzykliwych” wiadomości – no bo przecież gdyby podano definicję IQ, to sprawa by nie była taka atrakcyjna.

W czym rzecz? Otóż w tym, że IQ to jest iloraz inteligencji w stosunku do średniej dla danej populacji i danego wieku. To znaczy, że Georgia Brown owszem, jest bardzo inteligentna, ale jak na dwulatkę z Wielkiej Brytanii. W artykule BBC na ten temat (link) zostało zaznaczone, że należy do 2% najinteligentniejszych ludzi w swoim wieku, ale u nas oczywiście to zostało pominięte. Przypomina to kreatywność tytułów na Onecie, gdzie nagłówek różni się od treści o 180 stopni.

I jak tu wierzyć prasie? Niby napiszą prawdę, ale nie do końca.

Per analogiam

(…) – Żeby iść w przyszłość, trzeba przestać żyć przeszłością – mówią w Belfaście dawni śmiertelni wrogowie.
Musiały jednak upłynąć dziesięciolecia, żeby dojść do takiej konkluzji. Wcześniej Irlandia żyła zapatrzona w siebie. Jeszcze pół wieku po odzyskaniu niepodległości w latach 20. XX w. kraj dreptał w miejscu – było sielsko i anielsko, ale Dublin był zaściankiem Europy. Zieloną Wyspą rządzili nacjonaliści i populiści, którzy prowadzili politykę izolacji i etatyzmu. Premierów prawicy namaszczał Kościół katolicki. Księża i moralni fanatycy decydowali też o lekturach Irlandczyków: jeszcze w latach 50. na indeksie w Irlandii znajdowało się ponad tysiąc książek. Prezerwatywy kupowało się spod lady, a na seanse odważniejszych filmów trzeba było jeździć do Anglii.

(„Celtycki happy end”, Marek Rybarczyk, Newsweek 14/2007)

Nie przypomina to czegoś? Niewielka kosmetyka (indeks książek -> lista lektur, prezerwatywy -> antykoncepcja ogólnie, odważne filmy -> wiadomości „nieprawomyślne”) i pasuje jak ulał…